article photo 61 14. 12. 2021

Wywiad z Przemysławem Rymerem, scenarzystą Diuna: Sekrety Rodu

Return

1. Oczywiście musimy zacząć od początku - czy pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z Diuną?


P.R.: Miałem 11 lat. To był jakiś fabularyzowany fragment scenariusza filmu Lyncha, który chyba ukazał się w gazetowym biuletynie Polskiego Stowarzyszenia Miłośników Fantastyki "Sfera" - 1985 albo 1986 r. To było duże przeżycie. Literatury fantastycznej, a już autorów zachodnich to za wiele na rynku nie było. Nie mogła być wydawana ze względów politycznych lub nie chciano jej wydawać. Pogardzana przez większość krytyków i „znafcuf" - ot, bajki o robotach dla dzieci. Nie to, co egzystencjalne problemy alkoholika-pisarza chwytającego się za bary ze światem, przeżycia Maszeńki w okopach czy wspomnienia z Treblinki. Takie czasy.
Potem z rok musiałem czekać w kolejce do wypożyczenia z biblioteki publicznej pierwszego polskiego wydania — dwa tomy w przekładzie Pana Marszała. A potem to wielokrotny romans, połączony z rozwodem przy tłumaczeniu Pana Łozińskiego — Wolanie zamiast Fremenów to było odrobinę za wiele (potem tłumaczył pod pseudonimem Ładysław Jerzyński, popełnił zresztą Łazika i Bilba z Bagoszna).
W sumie to dość dawno.


2. Powieść zawiera gigantyczną ilość wątków, postaci, warstw politycznej intrygi. Kiedy zasiadałeś do prac nad fabułą Sekretów Rodu, stanąłeś w obliczu wyboru spośród dziesiątek intrygujących opcji, czy od początku wiedziałeś, że zabierasz się za wątek związany z pewnym sekretem Atrydów?


P.R.: Nie. Rozważałem inne opcje. Jedna miała charakter bardziej detektywistyczny. W końcu miało to mieć konotacje z „Detektywem" w warstwie mechanicznej. Ale odrzuciłem go. Świadomie. Powodów było kilka, ale jeden dość prozaiczny. W powieści nie jest określone, jak działa system śledczo-sądowniczy na Arrakis. Herbertowi nie było to potrzebne. Nie o tym pisał. To rodziło spore problemy, które dałoby się oczywiście „obejść". Na przykład przywołując kogoś na wzór anglosaskiego koronera, który był z początku urzędnikiem królewskim i oprócz dbania o finanse zajmował się między innymi badaniem dziwnych przypadków śmierci. Jedynym znanym urzędnikiem w powieści jest Sędzia Zmiany - Liet-Kynes. Ale powstawały kolejne komplikacje. Poza tym — to miała być historia i gra dla szerokiej grupy odbiorców, a nie tylko hardcorowych mistrzów łamania zagadek. Gra przygodowa. Film też jest bardziej przygodowy i łagodniejszy w odbiorze niż polityczne intrygi rodem z House of Cards. Powieść mówi też o strasznych okrucieństwach bez zagłębiania się w szczegóły.


3. Na czym polega research do napisania fabuły? Czy mógłbyś pokrótce opisać taki proces?


P.R.: Każda historia czy scenariusz, który piszę, wymaga odrębnego podejścia. Inaczej wyglądała praca przy „Detektywie"; „Wiedeńskim łączniku", czymś innym była przy Diunie. Jeszcze inna przy... Ok. Zamilknę.
Detektyw miał w umowny sposób symulować pracę śledczego. Z nadgodzinami, biurokratyczną walką z systemem. I w oparciu o naukowe podstawy realnych systemów mogące wspomagać pracę detektywów. Poza tym była to nowość. Poszukiwania formuły gry też miały konsekwencje na sposób prezentacji fabuły.
W wypadku „Wiedeńskiego łącznika" to z jednej strony znajomość okresu historycznego w bardzo szerokim ujęciu — od mody, marki samochodów po wydarzenia polityczne i społeczne tego okresu. Z drugiej — praca z dokumentami i materiałami dotyczących walki wywiadów; działań służb specjalnych i grup terrorystycznych. To szukanie w archiwach CIA; FBI; IPN. To czytanie fachowych periodyków jak polski Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego.


Diuna to świat wymyślony i znany od ponad pół wieku. Ma swój kanon, rzeszę wyznawców, adoratorów, malkontentów, przeciwników i niezdecydowanych. Rozrzut opinii niczym radziecka katiusza.
Miałem w głowie zamysł, by była to historia związana z fremeńskim ruchem oporu, walczącym już z Harkonnenami od kilku dekad. O konfliktach różnych frakcji partyzantów, czasem działających przeciw sobie. Tak narodził się Azrakhel, czyli Czerwony Liść. Pozostawała kwestia wplecenia ich w wydarzenia przedstawione w powieści i filmie — ale na innym poziomie. I do tego musiałem przeobrazić się w mieszkańca Diuny — ale nie księcia, bo tę historię znamy, tylko ulicznego handlarza melanżu — najcenniejszej substancji na świecie i silnie uzależniającego narkotyku; żebraka walczącego o łyk wody; awanturnika czy najemnika służącego lokalnym bonzom. Na Diunę przybywali ludzie, którzy zwyczajnie chcieli się dorobić, niczym w miastach Dzikiego Zachodu ogarniętych gorączką złota.
Gdy spojrzysz na wydarzenia rozgrywające się w filmie — za scenami wielkiego konfliktu są przemilczane dramaty jednostek. Żołnierzy pozostawionych na łasce wroga; mieszkańców żyjących pod okrutnymi i opresyjnymi rządami, rzemieślników; kupców; prostytutek i handlarzy... narkotyków. Kalek wyrzucanych przez Fremenów z siczy jako nieprzydatnych dla społeczności. Drobnej szlachty zmuszonej szantażem do uległości. Tym jest Diuna w tle.
Wyzwaniem było znalezienie brakujących miejsc w znanej już historii. Myślę, że ten element znalazłem. W kilku zdaniach. A potwierdzenie? Cóż. Tkwi w tekście powieści Franka Herberta.


4. Czy pracując nad Sekretami Rodu, planowałeś od razu kolejne części trylogii? Jak wiele wiedziałeś, jak wiele już miałeś przygotowane na temat fabuły i intrygi kolejnych części?


P.R.: Tak. Historia od samego początku jest pomyślana jako całość. Kolejne części są ze sobą powiązane, może nie wielopłaszczyznową intrygą, chodź... No cóż... coś na rzeczy jest. Nie byłbym sobą. Bardziej jednak poprzez historie bohaterów graczy i ludzi z ich otoczenia wplątanych w opisane w "Diunie" jak i innych powieściach wydarzenia. Historia o nich milczy. Ale ktoś przecież polował na sługi barona w zaułkach miast, ktoś handlował bronią i wręczał łapówki Gildii by nie spoglądała na południowy biegun. Nawet zawierał tajne przymierza...
To moja opowieść, przygotowana z poszanowaniem wielkiego dzieła Herberta. Opowieść o ludziach bez których Paul Atryda nie zrobiłby nic.


5. W twoich historiach, zarówno w Detektywie, jak i Wiedeńskim Łączniku i Diunie: Sekretach Rodu jest masa odniesień do literatury i filmu. Ukochani pisarze Przemysława Rymera to?


P.R.: Kocham wszystkie dobre i porywające historie. Romanse, kryminalne, obyczajowe, sensacyjne. Czytam nałogowo. Oczywiście teraz jest kilku autorów, którzy cyklicznie goszczą w moim menu. Myślę, że kilkanaście lat temu wymieniłbym jednak inny zestaw.
Niedoścignionym jest dla mnie Henryk Sienkiewicz. To mistrz słowa. Piękna polszczyzna i pełne pasji poetyckie opisy. Zazwyczaj raz w roku coś z Trylogii czytam lub słucham. Ostatnio bardziej słucham i za każdym razem wpadam w zachwyt. Wielką miłością darzę "Władcę Pierścieni" J.R.R. Tolkiena. Feliks Kres. Diana Gabaldon. Ostatnio James S.A. Corey, czyli duet Ty Frank i Daniel Abraham pod pseudonimem. Dorzuciłbym Siergieja Łukjanienkę. I... ubóstwiam „Nad Niemnem" Orzeszkowej. Przy nim „Duma i uprzedzenie" czy „Wichrowe wzgórza" mogą iść po piwo. Piękny romans. Wspaniała literatura.


6. Jakie wrażenia po wyjściu z kina z seansu Diuny? Jak twórca gry miałeś dostęp do szeregu materiałów związanych z filmem, concept artów, wizualizacji. Czy mimo wszystko coś cię zaskoczyło w ekranizacji?


P.R.: Warstwa wizualna jest perfekcyjna. Co mnie zaskoczyło w warstwie fabularnej? Dość mała rola Thufira Hawata, mentata Atrydów, mistrza podstępu i intryg, a także jego przemilczany konflikt z Jessicą.


7. Dziękuję za wywiad i z niecierpliwością czekamy na część drugą trylogii!


P.R.: Też nie mogę się doczekać na efekt finalny. Przed nami ciężka praca. Pozdrawiam i dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w to przedsięwzięcie.

Comments:

No comments yet

Leave Your Reply: